Translate

wtorek, 19 maja 2015

To, czego nie widać na pocztówce z Taj Mahal


Agra! Miejsce pielgrzymek turystów z całego świata, by zobaczyć jedyne w swoim rodzaju mauzoleum-pomnik miłości. Jak się szybko przekonaliśmy pięknie jest przede wszystkim na pocztówkach. 
Znów gorąco. Upał jest nie do wytrzymania. Pod dachem peronów ktoś najwyraźniej dla żartu zawiesił wiatraki. Chyba chodziło tylko o zrobienie dobrego wrażenia, bo nie odczuwamy żadnej różnicy. Ciężkie plecaki wbijają nas w ziemię, na szczęście tłum kolorowych postaci niesie nas w jakimś  kierunku. Mamy nadzieję, że do wyjścia.
Mała klitka z wiatrakiem i dwoma krzesłami to biuro managera stacji, u którego próbowaliśmy rozwikłać naszą sytuację biletową. Nic się nie da zrobić. Trzeba czekać – usłyszeliśmy. Zdążył wypełnić kilka kwestionariuszy poprzedzielanych zużytą kalką, gdzie postawił kilka nieczytelnych pieczęci jakby z ziemniaka. Trochę jak w PRL – pomyślałem. Zdaje się, że nasz zachodni typ myślenia na nic się tu nie zda. Nie ma ''teraz, już, wszystko''. Jest ''potem, za chwilę, być może''. Przepaść kulturowa, przez którą staramy się przerzucić kładkę.
  



Rozklekotany tuk-tuk pędzi wąskimi uliczkami, kierowca wali w klakson aż głowa pęka. Miejsca, które mijamy bardziej wyglądają na wysypiska śmieci i slumsy, niż na osiedla, w których mieszkają ludzie. Widzieliśmy już naprawdę dużo, ale myślę, że tu właśnie mieszka szefowa wszystkich bakterii świata siedząca na tronie u boku swojego męża, wirusa wielkiego. Kierowca zawiezie nas przed ich oblicze i będziemy musieli oddać im pokłon i pokornie przyjąć ich warunki zanim gdziekolwiek ruszymy dalej. Na gwałt w naszych głowach szukamy wyłącznika terroru myśli o sterylności wszystkiego. 




Rano na ulicach tłuste samosy. Trudno cokolwiek zjeść w taki upał, pozostajemy więc przy wodzie. Tuk-tuk wjechał na mały parking hotelu. Wiatrak u sufitu prawie odpada dając niemrawy ruch powietrza ale robiąc przy tym dużo hałasu. Nie ma ciszy, nie ma skupienia. Leżymy na łóżkach próbując złapać oddech. Sen! Bardzo nam się teraz przyda, by się zregenerować. 





Planujemy spędzić w Agrze dwa dni, wystarczy, by poznać to miasto bardzo dokładnie. Zupełnie nieświadomie zakwaterowaliśmy się tuż przy zachodniej bramie prowadzącej do osławionego Taj Mahal. Krótki spacer i już będziemy na miejscu, ale to dopiero jutro, bo dziś staramy się zobaczyć kilka innych, pomniejszych zabytków. W odróżnieniu od New Delhi ludzie tutaj wydają się milsi i bardziej przychylni, jednak spacerując po ulicach wciąż mamy wrażenie, że jesteśmy jedynymi przyjezdnymi. Udało nam się znaleźć miłe miejsce serwujące pyszne dal. Klimatyzowane wnętrze sprawia, że można nieco odpocząć i poobserwować życie ulicy w spokoju i z lekkim dystansem.  


Na rogu głównej ulicy spotkaliśmy faceta serwującego przepyszne soki i napój z trzciny cukrowej, Nigdy wcześniej nie próbowałem. Wyglądało smacznie, więc nie mogliśmy się powstrzymać. Jeszcze nie wiedziałem, że tu dostanę surową lekcję, za którą o mało nie przypłaciłem życiem. Kilka szklanek soku z trzciny zgasiło skutecznie pragnienie, po to tylko by wieczorem przewrócić mój żołądek do góry nogami (jeśli żołądki mają nogi). Oto lekcja nad wszystkie lekcje podróżnicze świata! Jakie bakterie? Jakie wirusy? Mnie to przecież nie dotyczy....

Po ciężkiej nocy, która wyczerpała mnie niemal całkowicie byłem w stanie jedynie wymamrotać prośbę o lekarza. D. szybko zorganizowała transport i ruszyliśmy do szpitala. Kolejnych kilku godzin nie zapamiętałem zbyt dobrze. Jak się później okazało nasz pokój pozostawiliśmy zupełnie nie zamknięty, jednak niezwykle pomocna obsługa wiedząc, że jesteśmy w kłopotach zadbała o nasze rzeczy. Podczas wieczornych modlitw prosili bóstwa o pomoc w naszej sprawie.

Lekarze niemal od razu wiedzieli co jest grane. Pomimo różnic językowych D. udało się dogadać szczegóły i kilka minut później w jasnym pokoju podłączyli mnie do plastikowych rurek. Przez następne dwa dni D. skulona na kozetce obok obserwowała bacznie każdą kroplę lekarstwa wpadającego do plastikowego wężyka. Dwa bolesne zastrzyki prosto w pośladki, które przywiodły mi na myśl dzieciństwo potraktowałem jako karę dla mnie za lekkomyślność. Po raz kolejny dziękuję Ci D., że jesteś.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)